Kto nie był na premierach w Łodzi, Warszawie czy Krakowie niech żałuję. Sprawdź moją skromną relację z łódzkiej premiery, może udało mi się przenieść trochę klimatu tamtego wieczoru - kliknij TUTAJ. Teraz nastał czas, gdy możesz spokojnie usiąść sobie w domu na kanapie i obejrzeć skate video od Siano. Zawsze chętnie oglądam prawdziwe polskie skate produkcje, gdy widzę że ktoś podchodzi do tego z zajawką, profesjonalizmem i chęcią rozwoju, a tak jest właśnie z ekipą Siano, która nie stoi w miejscu, tylko rozwija naszą łódzką scenę deskorolkową, przez tricki, filmy, deski, DIY skate spoty, a to wszystko trwa już od 10 lat. Swoje urodziny Siano obchodziło gdzieżby indziej jak nie na swoim DIY spocie. Bardzo spóźnione, ale...wszystkiego najlepszego chłopaki, sto lat!
Oj będzie się działo! Kto zostanie skaterem roku, a kto świeżakiem? Która polska ekipa wyróżniła się najbardziej w tym roku i jakie wydarzenie zapadło Wam skejcikom najbardziej w pamieć? Tego wszystkiego dowiecie się:
,,Pewien biedny kowal miał czterech synów.[...] - Synowie mili! Stary już jestem i styrany i nic wam więcej dać nie mogę. Idźcie w świat. Niech się każdy z was wyuczy jakiego rzemiosła i sam sobie radzi. Synowie pożegnali się z ojcem i ruszyli w świat." Każdy z braci wyruszył w swoja drogę, wędrując spotkali swoich przyszłych mistrzów i tak najstarszy został arcyzłodziejem, drugi astronomem, trzeci myśliwym, a czwarty krawcem. Wszyscy gdy padła propozycja pobrania nauk w danym zawodzie z początku nie byli chętni, potem dali się przekonać, wytrwali na czteroletnich naukach, by wreszcie wrócić do domu rodzinnego i pochwalić się ojcu wyuczonym rzemiosłem. Ojciec był pod wrażeniem ich umiejętności. Byli arcymistrzami w swoim fachu. Gdy zły smok porwał córkę króla, monarcha szukał pomocy. Arcymistrzowie r a z e m postanowili podjąć wyzwanie i uratować królewnę. Astronom wypatrzył przez lunetę kryjówkę smoka. Bracia podpłynęli łodzią do brzegu, na ląd zszedł po cichu arcyzłodziej i wykradł królewnę, gdy bestia przysnęła. Odbili od brzegu i żyli długo...nie jeszcze nie, smok zaatakował, buchając ogniem podpalił łódź. Trzeci z braci - myśliwy przymierzył z broni i uśmiercił go strzałem prosto w serce. Trafiona bestia spadając roztrzaskała łódź, arcymistrzowie oraz królewna dryfowali na drewnianych drzazgach. Wtedy arcykrawiec używając magicznej igły zszył małą tratwę, którą dopłynęli do brzegu. Nie trzeba dużo mówić jak bardzo król był szczęśliwy widząc swoja córkę całą i zdrową. W nagrodę władca oddał braciom połowę królestwa, które podzielili między sobą. I teraz...żyli długo i szczęśliwie. Taką oto "Bajkę o czterech arcymistrzach" autorstwa braci Grimm z dwadzieścia lat temu czytali mi do snu rodzice. A jak jest dzisiaj z tą historią? Myślę, że słowo bajka rozumiemy dwojako. Dzieciom kojarzy się z czymś przyjemnym, z ciekawą historią, którą słyszą usypiając z głową na poduszce, mówiąc papa realnemu światu, by zaraz zasnąć i razem ze słowami historyjki przenieść się do świata snu, w którym będą dzielnymi rycerzami lub pięknymi księżniczkami. Z punktu rozwojowego bajka ma zachęcić brzdąca do poznawania świata, uczyć uniwersalnych prawd - co jest dobrem, a co złem, wyrobić nawyk czytania, dzięki któremu zdobywamy wiedzę. W rozumieniu dzieci bajka to coś dobrego. U dorosłych jest już trochę inaczej, z jednej strony wiemy już, że potwory nie mieszkają pod łóżkiem, z drugiej czy nie spotykamy ich na drodze swojego dorosłego życia? Inni ludzie, relacje, praca, choroba, uzależnienia, lenistwo? Gdzie zgubiliśmy wolę walki drodzy rycerze i księżniczki idąc po drodze zwanej dorosłość? Jak często przez brak walki nam dorosłym słowo bajka widzi się jako bujda, rzecz niedorzeczna, chłopie dorośnij, zostaw te deskorolkę, co ty pieprzysz? Są też chwilę gdy chmurki na niebie płyną jak statki, gdy kopiesz ponownie piłkę na osiedlowym boisku, gdy w życiu się układa, gdy jest jak w...bajce. Chwyć teraz taki moment i pójdź dalej z nim przez ten tekst. Chwila dla Ciebie... Ten pierwiastek dobrej myśli zawartej w słowie bajka nie zniknął z wiekiem. Ostał się w naszych wspomnieniach, miejscach, smakach czy p a s j a c h. To w nich jest schowany Twój dziecięcy świat. Możemy dalej bawić się w prof.Bralczyka, ale najważniejszym elementem, który musi posiadać tekst, aby być uznanym za bajkę jest morał. Przyszedł on do mnie po 20 latach, dopiero teraz, w momencie kiedy nie bujają mnie już w wózku tylko sam bujam się na deskorolce, w momencie kiedy jak mam przerzucać piasek łopatką to dodaje go do cementu, kapkę wody jak za gęsto i buduję coś na czym mogę przyciąć potem grinda. Sam nie będę się szarpał z DIY spotem, bo to tak jakbym porwał się sam na tego bajkowego smoka.
W deskorolce nie są najważniejsze tricki, sponsorzy, marmurowe spoty, ale ludzie, z którymi spędzasz czas ślizgając się na krawężniku.
Prawdzie jest to, że żaden z bajkowych braci nie dałby rady sam smokowi, na desce też łatwiej jest jechać przez życie w ekipie, a na pewno śmieszniej:
Co prawda z grupy dzieciaków, z którymi zaczynałem zabawę z deskorolką zostałem na desce w sumie już tylko ja, ale zawsze nowi ludzie byli obok mnie, więc na szczęście miałem z kim dzielić tę pasję. Każdy z ziomków jest inny, zaczynając od cech charakteru, szkoły, pracy, kończąc na trickach. Nie inaczej w bajce o czterech arcymistrzach - każdy z braci miał wyuczone inne rzemiosło. Deskorolka to przestrzeń, w której każdy z nas może robić co chce, jeżdżąc w ekipie stwarzacie sobie możliwość zrobienia czegoś niepowtarzalnego np. zbudowania DIY spotu, nakręcenia skate video, a w tym wszystkim wasz indywidualizm nie zanika. Spójrz na arcymistrzów z historyjki, każdego specjalność zaprocentowałem i razem wykonali misję, nie ujmując żadnemu zaangażowania. Ja zawsze będą w grupie swoich ziomków czułem, że progresuję. Dzięki wspólnie spędzonym chwilom lepiej śmigałem na desce i byłem lepszym człowiekiem. Jesteśmy facetami, więc nie ma innej opcji jak rywalizowanie między sobą, a to rozwija, motywuje. Ziomek skleił trick - zbijam z nim pionę, a sam też chce powtórzyć ten trick, albo nawet zrobić coś trudniejszego - nazywam to zdrową rywalizacją. Cieszy mnie niezmiernie fakt, że ostatnio moi kumple z deski - High Life SB zorganizowali wyjątkowy event:
i mimo iż nie wziąłem na siebie głównego ciężaru jako organizator, to mogłem pomóc na swój sposób: naciąłem kiełbaskę na grilla, zrobiłem relację zawodów na bloga. Każdy dorzucił co ma najlepsze od siebie do zorganizowania tego przedsięwzięcia.
Wydarzenie to dało mi do myślenia, że nie ważne, czy śmigasz na idealnym skateparku, czy tak jak my na rozpadającej się sklejce, czy to California, czy Głowno to bez ludzi pełnych prawdziwej zajawy deskorolka nie ma sensu.
Dzięki jeszcze raz wszystkim arcymistrzom, bo tak jak w tej bajce, gdy przyszło wyzwanie, każdy z nas użył swoich talentów, połączyliśmy siły i dzięki temu osiągnęliśmy cel. W ekipie siła. Jeszcze nie raz ustrzelimy jakiegoś smoka.
Dla mnie zawsze przykładem zgranej paczki przyjaciół była ekipa WKND
Ze skateparkami jest różnie, nas skejtów wiąże z nimi taka relacja od miłości do nienawiści. Miłość, bo zazwyczaj to nasze pierwsze spotkanie z deskorolką było właśnie na parku, tutaj skleiłeś pierwszego kickflipa, zrobiłeś dropa z quaterka, tutaj spędzałeś długie wakacyjne dni. Nienawiść, bo ty się rozwijasz, a on stoi w miejscu, często niszczeje, czas płynie i wkrada się monotonia w waszą relację. Z czasem staje się on jedynie rozgrzewką przed wyjściem na spoty, albo smutnym wynikiem braku wyboru innych możliwości. Potem nadchodzi czas, że zaczynasz rozumieć, że twoje życie zmierza w różnym kierunku, przez twoje decyzje albo przez ich brak. Wszystkie sprawy codzienne przelatują Ci przez palce i wychodząc wnerwiony z domu lądujesz z deską pod nogami na tym starym skateparku. Znowu jest dobrze, znowu życie jest piękne. 1) Tribute to skatepark Kamuflage*
Wychował wiele pokoleń warszawskich skejtów, przez wiele lat zimą przygarniał zmarzniętych skejcików nawet z całej Polski, będąc jednym z nielicznych zimowych skateparków w kraju. Mnóstwo imprez, tricków, grindów, slidów i pewnego dnia to wszystko się skończyło, ale skejci ze stolicy zgotowali mu odpowiednie pożegnanie. 2) Raney Beres in the park
Mały lokalny park w Oakland w Californi został dosłownie zamieniony w drzazgi, gdy wpadł na niego przedstawiciel 18 crew. Przed Raneyem kąty nie mają tajemnic. Nagrywka przedstawia drewniany skatepark z 2013 roku, jak wiemy przeszkody wykonane z takiego materiału nie są wieczne. Wszystko niszczeje, a dzieciaki na osiedlu nie mają się gdzie podziać, marnują swoje życie. Ta historia kończy się jednak szczęśliwie, bo za sprawą nauczyciela plastyki Keitha "K-Dub" Williamsa i firmy Levis w 2015 powstał w tym miejscu piękny, betonowy skatepark, dla wszystkich tych, którzy nie chcą zmarnować życia, a cieszyć się nim jadąc przez nie na deskorolce. Skate&Create. 3) IDOSK8 Białystok skateplaza 2011
Portal internetowy prowadzony przez Sfaha wychował wielu skejcików, ekipa IDO i ich nie zapomniane nagrywki z Witosa, COCHCETOUR do Pragi zawsze oglądam ,,zmęczony" po sylwestrze w nowy rok. IDOSK8 to kawał polskiej deskorolki w warszawskim wydaniu, za którym się tęskni. Jednym z montaży, który najbardziej zapadł mi w pamięci jest właśnie wypad do Białegostoku. Tricki, plaza to nic, obczaj co zrobił na "stole montażowym" Adam Suzin z tym materiałem. Mistrzostwo świata. Czegoś takiego nigdy nie widziałeś. 4) Youth x SK at Woodcamp 2012
Za małolata zawsze chciałem pojechać na Woodcamp, a montaż Youtha razem z Straight Krukt tylko mnie zachęcił. Skate wakacje, idealna skateplaza w środku lasu, jeziorko, kiełba z ogniska i Patti Smith na głośnikach. Do dzisiaj czekam aż spełni się: ,,Paweł no zrób to"!
Jest kilka szuflad śmietników w moim domu, które są zbiorem różnych przedmiotów z mojego życia. Wiele wspomnień nie zapisuje na kartce, po przedmioty same mówią. W jedną z takich szuflad przywaliłem łokciem, bo jakiś #$%&* nie zasunął jej. Otworzyłem ją do końca, żeby trzasnąć z hukiem, ale zaraz zaraz co to za rzeczy tu leżą? Między gromnicą, kasetką z piosenkami Smerfów znalazłem swojego discmana. Nigdy nie nadążałem za trendami elektronicznymi, za czasów podstawówki dostałem ten odtwarzacz płyt chwilę przed momentem jak mp4-ki szturmowały rynek, więc krótko poszpanowałem nim w szkole. Dzisiaj z sentymentem wziąłem go w drogę, wrzucając płytę Lady Pank, którą katowałem za małolata. Założyłem buty i lecę na Łódź, żeby wbić się w zaplanowane życie moich przyjaciół. Pierwszy przystanek w Emipku, gdzie błądząc dla zabicia czasu między regałami przeglądam świeże rap płyty polskiej produkcji w towarzystwie innych ludzi i...jednej fajnej dziewczyny. Obracam w rękach nową płytę O.S.T.R., a na słuchawkach Panasiewicz podpuszcza mnie, żeby trochę "pobłaznować". - Cześć, jakiej płyty szukasz? - z takim tekstem podbiłem do dziewczyny. - Cześć - odpowiedziała odruchowo - wiesz Janka-rapowanie, taka pomarańczowa. - Czekaj widziałem ją - rzuciłem na szybko. Kurna co ja pomarańczowej płyty na szybko nie znajdę, dopowiedziałem sobie w głowie. Okrążyłem regał jednym okiem szukając płyty, drugim ogarnąłem, że dziewczyna skapnęła się, że nie jestem w koszulce Empiku. - Jest - powiedziałem podnosząc do góry poszukiwany przedmiot. - Tak to ta, o dziękuję... - Piotrek jestem - dorzuciłem szybko podając jej płytę. No pierwsze lody przełamane pomyślałem. - Klaudia, miło mi, a Ty też słuchasz Janka? - Ja? Tak...tak słucham - chwyciłem niezdarnie kolejny egzemplarz. - Wiesz ja bardzo czekałam na jego kolejną płytę, poprzednią znam na pamięć, a ta będzie jeszcze lepsza. - No na pewno będzie lepsza - potwierdziłem, a niech ma ten Janek. Dziewczyna się rozgadała, więc jej nie przeszkadzałem. - Idziemy do kasy, czy coś jeszcze kupujesz? - Nie...znaczy tak, chodźmy do kasy, bo ja już nic nie kupię. Poszliśmy w kierunku kasy, ja jeszcze odwróciłem się przez ramię cicho rzucając - Sorry O.S.T.R.-y. W kolejce dowiedziałem się jeszcze kilka kolejnych rzeczy o płycie, Janku, i że singiel z Holakiem wpada w ucho za pierwszym razem. Wszystkiego słuchałem z uwagą, kiwając twierdząco głową tam gdzie trzeba, w czasie gdy kolejka topniała. - A widziałeś klip do Zaczekaj przed drzwiami? Jest genialny - powiedziała, gdy zadzwonił telefon - Potrzymaj - poprosiła podając mi swoją płytę i zaczęła szukać go w torbie bez dna. - Zapraszam do kasy! Ok, wylądowałem przed szczerzącym się kasjerem z dwiema płytami, no co pieniądze są po to żeby je wydawać. Skasował cały mój pieniądz, który miałem przeznaczyć na wieczór z ziomkami. Życie, cóż dzisiaj będzie na spokojnie. - Proszę reszta, paragon, dziękuję pięknie Panu. - Dzięki kierowniku - rzuciłem odwracając się na pięcie - Trzymaj Klaudia - powiedziałem podając płytę. - O dziękuję - powiedziała - słuchaj, poznajcie się to jest mój chłopak Mateusz. - Siema - rzuca wbijając we mnie wzrok o głowę wyższy ode mnie ziomek wyciągając rękę na powitanie. - Siema - wypaliłem na prędce wymieniając uścisk pozostawiający przeszywający ból w palcach i papierek w dłoni. - Miło było Cię poznać - gdzieś w tle dorzuciła na pożegnanie Klaudia - miłego słuchania, cześć - powiedziała idąc w kierunku wyjścia z chłopakiem. - Cześć cześć - powiedziałem sobie pod nosem trzymając w łapie pięć dych i niepotrzebną płytę.
Otworzyłem discmana, z którego wyskoczyła mi niezdarnie między palcami płyta Lady Pank i zaczęła toczyć się po podłodze. - Gdzie lecisz Panas - rzuciłem rozkładając ręce. Płyta zatoczyła się pod butami kasjera o szczerym uśmiechu, który porządkował regał obok mnie. Podniósł ją, obejrzał i oddał z przekąsem mówiąc - "Wie Pan...dziewczyny dzisiaj z byle kim nie tańczą" - i poszedł dalej. Ja też już sobie lepiej pójdę. W drodze na tramwaj zamieniłem płyty wrzucając tego owego Jan-rapowanie - "Plansze", co za tytuł, kurna grzybobranie. O pierwszy numer mnie nie pytaj, bo jak leciały to głowę miałem jeszcze w Empiku, jedyne co to bit lecący na słuchawkach podporządkował sobie rytm moich kroków. Dopiero jak złapałem dwójkę głowa wróciła na miejsce i coś tam przesłuchałem, rzeczywiście ,,to nie chińska układanka" wpada w ucho, ale i tak oczy latały mi po tramwaju poszukując kanarów. Miałem akurat bilet, ale i tak się spociłem. Wyskakuje przy Zielonej, ale jeszcze idę prosto do 6 Sierpnia. Przyjemnie idzie się ulicą gdy nikt nie zwraca na ciebie uwagi, bo nie drzesz ryja, bo piątek i się zrobimy, bo się nie odstawiłeś na balety żeby wyrywać, tylko przemykasz ulicą jak dzieciak idący ojcu po piwo do Żabki, bo zaraz mecz, a jak starczy drobnych to weź se czipsy. Jest normalnie dla niego, dla mnie. Mogłem wejść do sklepu Piwoteki, co za wybór, pełno znakomicie uwarzonych piw, do wyboru do koloru...poproszę Tyskie. Wychodzę z Żabki, przecinam Piotrkowską odbierając SMS-a, że wieczór zaplanowany - prywatka u znajomej znajomej - ok - ale mamy obsuwę - wszystko ok. Na bezrobotnym doszedłem do perfekcji w czekaniu, w zabijaniu czasu. Na Piotrkowskiej dopiero pierwsze kolejki zostały polane, więc nie ma czego podziwiać, no chyba, że ktoś nie zrobił podkładu ze dwie godzinki wcześniej, więc już utopił się w wannie gdzie z kranu leciał Johny Walker. Ląduję na wprost na Traugutta, o tej porze tutaj knajpy działają na pełnych obrotach, przez przeszklone duże szyby widać całą salę gości jak i kuchnię, w której w fartuchach i wysokich czapkach gotują wokół dymiących garnków kucharze. Lubię jeść, mogę gotować, ale i lubię oglądać jak ktoś gotuje. I nie, że Gesslerowa rzucająca talerzami, nie dekolt Ewy Wachowicz, ani że Amaro zaczął chodzić do Kościoła. Będąc na bezrobotnym zacząłem interesować się wieloma pierdołami, zobaczymy co będzie następne. Teraz gotowanie ukradnie mi trochę czasu, czekając na transport z ziomkami. Wygodnie opieram się o parapet kamienicy obcinając wzrokiem klientów siedzących przy stolikach. Małżeństwo przy zapalonej świeczce zajada kolacje, kończąc kieliszek wina facet podaje żonie kluczyki, a sam nalewa sobie drugiego. W związku przecież trzeba dzielić się obowiązkami. Przy większym stole grupa przyjaciół w średnim wieku prowadzi żywiołowe rozmowy zamaszyście gestykulując, śmieją się, więc temat polityki jeszcze nie wjechał. Ładne kelnerki, szybkonodzy kelnerzy przemykają wzdłuż sali mijając stoliki. Przyciąga mój wzrok jedna z kelnerek niosąca na tacy małe piwo. Kto zamawia małe piwo? Pytanie to samo rzuca mi się na usta, przecież to się nie opłaca! Za mało żeby się napić, tylko się zdenerwujesz. Kufelek ląduję przed chłopakiem siedzącym przy szybie nerwowo przewracającym paczką fajek po stoliku, który wymuszonym uśmiechem dziękuje za trunek i ciach zeruje go raz. Aż mi zaschło. Akcja reakcja. Otworzyłem Tyskie. Biorę łyczek i widzę jak chłopak dmucha do swojej ręki sprawdzając czy czuć. Skrzywiony, szybko wyciąga z kieszeni marynarki Orbitkę i zagryza. - Chłopie szkoda stracić smak! - mówię pod nosem kręcąc głową. On nic, dalej chucha, dmucha, to spogląda nerwowo na telefon, to na bukiet róż...aaa to jest grane. No to czekamy na wybrankę. W sumie ziomek to sypnąłeś groszem: marynara, kwiaty, restauracja no no. O dostał telefon, no to zaczynamy. Łapie fajki, łapie kwiaty i wychodzi przed lokal. Jest i ona, zagwizdałem pod nosem, ładna, ciekawe czy to na tym koniec? Dobra, zaczyna się... zrzucam słuchawki i podbijam do zakochanej pary. - Ej macie fajkę odstąpić? - wbiłem się klinem, kiedy ich wspólny wieczór właśnie miał się zacząć. - Co? Tak trzymaj... - ziomek ewidentnie zaskoczony moim istnieniem otwiera z automatu paczkę Malboro. A ja? Na spokojnie, bez pośpiechu biorę jednego wyczytując z ich twarzy zmieszanie. - O dziękuję, miłego wieczoru życzę zakochanej parze - mówię uśmiechając się do nich gdy wchodzą na schody restauracji. Idę w swoją stronę, w górę ulicy, zakładam słuchawki, zgniatam papierosa i wyrzucam go do kosza. Ziomek powinien jeszcze mi podziękować, bo pomogłem mu pokazać przy dziewczynie, że jest uczynny. Poza tym ziomuś trzeba było wypić duże piwo i nie przegryzać smaku Orbitką, przecież Ona ma piwne oczy.
-----------------------------------------
A miałem wam zrobić recenzję płyty Jan-rapowanie & Nocny - "Plansze". Jest to nawijka normalnego chłopaka z Krakowa, który co prawda ma swój pomysł na rap, ale nie jest to na szczęście blichtr, guci sruczi, forma nie przysłania treści. Dla mnie niepotrzebnie nawrzucał tyle bluzg, momentami psują klimat. Genialne bity Nocnego. Z drugiej strony nigdy nie słuchałem płyty tak młodego wykonawcy, więc nie ma ona tak dojrzałych treści jak raperzy, których słucham na co dzień, ale nie po to po nią sięgałem. Co innego miałem w głowie. ,,Czasem trzeba trochę pobłaznować".
Już w tamtym roku krążyły po sieci plotki, że Fallen footwear planuje powrót na rynek.
Dzisiaj już wiemy oficjalnie, że Fallen wraca. Firma założona w 2003 roku przez Jamiego Thomasa, jak stwierdził on sam, najlepsze lata rozwoju przypadły jej na 2006 i 2007 rok. Dla wielu Fallen stał się kultową marką, chociażby dzięki filmowi "Ride the sky" z 2008 roku, w którym wizja mocnego, wyrazistego skateboardingu pełnego skakania ogromnych schodów, czy atakowania rurek zyskała uznanie ze strony deskorolkowców na całym świecie. Do dzisiaj dla wielu film ten jest klasykiem. Jamie Thomas zaprosił do swojego projektu na przestrzeni tych wszystkich lat takich skejtów jak: Josh Harmony, Billy Marks, Jon Allie, Chris Cole, Tommy Sandoval, Tom Asta, Tony Cervantes, Dan Burman, Brian "Slash" Hansen, Jon Dickson i wielu innych. Niestety Fallen upadł w 2016 roku. W wywiadzie dla Jenkem Magazine Thomas tłumaczył ten fakt, tym że był on sumą wielu zdarzeń, chociażby kryzysu gospodarczego. Dużym ciosem w połowie sezonu było także spłonięcie fabryki, w której szyte były buty, następstwem tego był przymus szukania nowego wykonawcy, który nie potrafił zrozumieć specyfiki obuwia deskorolkowego, więc jakość butów spadła. Fallen ucierpiał również w rynkowej rywalizacji z wielkimi korporacjami obuwniczymi, które postanowiły poszerzyć swój wachlarz produktów o buty deskorolkowe. Wielkie marki, według słów Jamiego Thomasa zaczęły wywierać presję na skateshopach, aby kupowali od nich więcej obuwia, co wiązało się z tym, że na pułkach było coraz mniej butów producentów takich jak Fallen, czyli firm stworzonych od początku przez skejtów i dla skejtów. Thomasowi zdecydowanie łatwiej szło utrzymanie Zero Skateboards na rynku, gdyż tutaj nie musiał walczyć z korporacjami. Największym ciosem dla fanów Fallena było zdecydowanie odejście z teamu Chrisa Cola, który był ikoną tej marki. Te wszystkie przyczyny miały wpływ na spadek sprzedaży, a w efekcie na upadek firmy.
Jak widać bandama i Falleny przejęte od Jamiego Thomasa. Pierwszy pseudo-skejt trip. Zakopane 2010 chyba.
Dziś mamy rok 2019 i Fallen Footwear wraca na rynek. Rok temu trwało ciche tasowanie kart przez ludzi, którzy zdecydowali się wznowić firmę, czas ten już minął, dzisiaj karty na stół!
Za wznowienie Fallena odpowiada Chad Foreman, który razem z Thomasem prowadzili Black Box Distribution. Ich dystrybucja odpowiadała za takie marki jak np. Fallen, Mystery, Slave. Foreman w wywiadzie dla The Berrics stwierdza, że ,,z Fallenem związany jestem od początku". Nie podaje jednak konkretnych przyczyn czemu opuścił firmę przed jej całkowitym upadkiem. Jamie Thomas niestety nie jest związany z odradzaniem się Fallena, ponieważ jak wiemy prowadzi swoje nowe przedsięwzięcia - Straye. W sieci, gdzie Fallen zaczął już jakiś czas temu wykonywać marketingowe ruchy czuć zainteresowanie skejtów, którzy chętnie dzielą się wspomnieniami związanymi z marką, proponują które modele butów należałoby przywrócić oraz odgrzebują ciuchy. Czyżby zanosiło się na wielki come back? Chad Foreman jest zrównoważony w swoich wypowiedziach, z jednej strony widzi odzew deskorolkowej społeczności, z drugiej słyszy narzekania, że firma bez Jamiego Thomasa nie ma sensu istnienia. Foreman komentuje to w następujących słowach dla The Berrics:
,, Fallen nigdy nie będzie tym czym było wtedy. To będzie inna wersja[...], ale nigdy nie będzie tym czym była, ponieważ niemożliwe jest jej powtórzenie".
Filozofia firmy ma opierać się na wspaniałej historii, czerpać z korzeni, być czymś nowym dla dorastającego pokolenia młodych skejcików, ale ma również za zadanie patrzeć w przyszłość, ponieważ przemysł skate obuwia zmienia się. Bez wątpienia jest to bezpieczna odpowiedź na negatywne głosy, a na pewno nie odstrasza dzieciaków, które będą zaczynały uczyć się kopać swoje pierwsze flipy w nowych Fallenach. Na koniec coś na osłodę. Nie ma co ukrywać, że miłym akcentem całego wznowienia firmy jest zaproszenie do teamu pro-sów, którzy od zawsze byli jej częścią tj.: Billy Marks, Tommy Sandoval oraz Chris Cole. Szczególnie ten ostatni był dla mnie, zaraz po Thomasie, ikoną brandu. Niezapomniany jest jego part z filmu "Ride the Sky".
Cole tak komentuję dla The Berrics powrót firmy na rynek:
,,Myślę, że to jest naprawdę ważne, że Fallen powrócił teraz, ponieważ skateboarding potrzebuje tego. Powrócił w idealnym momencie, ponieważ czuję, że skateboarding znów szuka swojej deskorolkowej tożsamości".
Przyznam, pięknie powiedziane, zgodzę się z tym, że deskorolka utraciła trochę swój taki undergroundowy klimacik, podgryzają ją media, które próbują ją wykorzystać do sprzedaży byle jakiego produktu dodając ją do reklam. Powrót Fallena zatem może być ciekawym zjawiskiem, zobaczymy jak to rozwinie się w przyszłości. Najświeższym ruchem firmy jest dołączenie do teamu Zacha Doellinga, a na dniach poznamy kolejnych dwóch nowych riderów. Czas pokaże czy znane hasło "Rise with the Fallen" znów będzie głosem hardcorowego ulicznego skateboardingu. ........................................ Link do wywiadu z Jamie Thomasem dla Jenkem Magazine: Tutaj Link do wywiadów z The Berrics: Trajectory.
W piątek 10 maja w Łodzi w budynku Muzeum Książki Artystycznej na ulicy Tymienieckiego 24 posiadającym fasadę o łódzkich fabrycznych rysach odbyła się premiera filmu Siano pt. "Sianokosy 2" autorstwa Pawła Madalińskiego.
Przed ceglanym budynkiem na zielonym wiosennym podwórku zebrała się cała łódzka scena deskorolkowa wyczekując, piwkując przed premierą nowego skate video Siano. O 20 wszyscy weszliśmy do środka zapełniając całą salę po brzegi.
Podziękowania, brawa, jakieś zamieszanie i Gonzi dostaje deskę z własnym nazwiskiem.
Zaczynamy film... Czy był on kontynuacją poprzedniej produkcji pt. "Sianokosy"? Na pewno tak, jeśli chodzi o skejtów, którzy wzięli udział w projekcie, dalej to ta sama charakterna Siano wataha, więc: Paweł Madaliński, Tomek "Gonzi" Haładaj, Adam "Walkman" Kowalski, Daniel Sienkiewicz, Tomasz "Filo" Owczarek, Radek Piątkowski, Łukasz "Kłoda" Hołdrowicz oraz Robert "Kangur" Hajdys. Różnica między najnowszym, a poprzednim skate video rysuje się w trickach - jest progres, a także w obrazie, ponieważ "Sianokosy 2" zrealizowano w formacie 4:3. Zrezygnowano przy montażu materiału z mocnego trzymania się podziału na typowe party poszczególnych skejcików. Części filmu typowo trickowe przedzielone są śmiesznymi akcjami z przechodniami, których skejcik spotyka jak wychodzi na streety. Gonziego walka z bs tailslide - mistrz akcja, mistrz montaż, tak samo jak z dzieciakami na Bałutach. Cała sala widzów nieźle się uśmiała. Podczas tych niecałych 30 minut mamy tricki na ulicach Łodzi, Barcelony czy Pragi. Miło zobaczyć słoneczną Barcelonę i Maćka Szwejdę na trójeczce na Macbie, miło zobaczyć murki na stalinie w Pradze, ale dla mnie osobiście najprzyjemniej było zobaczyć Łódź. Znając te spoty, posiadając świadomość co na nich już zostało sklejone, a nawet z niektórymi osobiście się mierząc bez dwóch zdań stwierdzam, że Siano zawiesiło poprzeczkę bardzo wysoko, jeśli chodzi o tricki na localnych spotach. Brawo. Jestem pewien, że łódzkich skejtów film napędził do powalczenia na rodzimych spotach oraz mam nadzieję, że SV zachęci innych skejcików z Polski, aby częściej wpadali do Eudezetu. Cały film przeleciał w mgnieniu oka, wśród braw, spontanicznych okrzyków i śmiechu - prawdziwe skate video. Potem przepytywałem innych jak wrażenia i wszyscy jednogłośnie byli zachwycenie, a najlepszym dowodem na to, że film jest znakomity była reakcja najmłodszych skejcików, którzy zaraz po końcowych napisach nie lecieli po browary, tylko na ulicy zaczęli kleić flipy. Podsumowując, jeszcze raz gratuluje Siano ekipie świetnej roboty i tego, że udowodnili, że w Polsce, że w Łodzi da się zrobić znakomity skate video na zajawie. Czuć po filmie, że chłopaki to zgrana paczka, która realizuje swoją wizję deskorolki. Każdy z nich dał od siebie to co najlepsze, dokładając tym samym kolejna cegiełkę do tego co nazywamy polską sceną deskorolkową. Po takiej premierze, czuć że Eudezet żyje deskorolką, że warto robić swoje. Mimo iż na co dzień jako skejciki śmigamy po szarych smutnych ulicach, to zrozumiałem, że: - Ej, szary to fajne tło, żeby coś namalować na nim trickami.
...................................
Komu nie udało się być na łódzkiej, ani warszawskiej premierze, ma jeszcze szansę zobaczyć film w Krakowie - TUTAJ. Film dostępny jest także do kupienia na USB, tak samo jak bluzy czy deski Gonziego - piszczcie do SIANO.skate.
Oj dzieje się w Łodzi, słońce wzeszło nad miasto czterech kultur, skejci na ulicach, zarówno stare, dobrze znane twarze jak i młode wilki gryzą krawężniki. Eudezet rośnie w siłę. Oto przegląd najciekawszych skate wieści z Łodzi. 1) Premiera "SIANOKOSY 2" - 10.05.2019 Łódź
O łódzkiej ekipie Siano zrobiło się głośno w Polsce, kiedy to w 2015 roku miał premierę ich drugie skate video pt. "Siano Kosy". Cieszył fakt, że ktoś kontynuuje po Kubie "Atlecie" Dziworskim misję rodzimy produkcji w Eudezecie. Potem w 2017 Siano wataha wygrała "King of Śląsk" czym utwierdziła swoją obecność na deskorolkowej mapie Polski. Teraz nastał czas premiery ich trzeciego SV pt. "Sianokosy 2". Film będzie miał swoje premiery w Łodzi, Warszawie oraz w Krakowie. Wszystkiego dowiecie się z wydarzeń na Facebooku - TUTAJ. 2) "Fragment" - Błażej Dolot
Powerslidy przecinają ciszej łódzkiej nocy. Bardzo przyjemne video autorstwa Błażeja Dolota, oby więcej takich projektów. Na desce oprócz samego autora, Bikiniarze - Damian Florczak, Mateusz Czyczyn oraz Karol Pietrzak. Tak trzymać panowie, a chodzą głosy, że niedługo coś też pojawi się dobrego od Bikiniarzy. "Fragment" to dobrze wykorzystane trzy minuty, esencja deskorolki w pigułce - oglądam i idę na deskę. 3) Bruk SB - skate video pod koniec roku
Od jakiegoś czasu doszły mnie słuchy, że chłopaki z Bruku szykują skate video. Widząc ich na localnych parkach oraz spotach widziałem, że potrafią przywalić konkretny triczek, więc byłem ciekawy czy info o tym, że pracują nad nowym SV jest prawdą czy jedynie plotką. Spytałem u źródła. Ekipa Bruku potwierdziła, że pracuje nad nowym filmem. Obecnie mają uzbierane już sporo materiału, jednakże chłopaki poważnie podchodzą do tematu i dają sobie jeszcze czas, aby dograć tricki. Film ukaże się pod koniec tego roku. Kto chce być na bieżąco niech obserwuje Bruk Crew na Insatgramie. Moim skromnym zdaniem warto zwrócić szczególną uwagę na Michała Wolskiego, który wyróżnia się na naszej łódzkiej scenie i niedługo będzie o nim głośno w szerszym gronie! Ostatnio dostał wsparcie od Abassadors, więc wszystko idzie w dobrym kierunku. Obczajcie jego ostatni montaż:
4) "Sianoi" - Siano
Dość nietypowy i egzotyczny pomysł jak na polskich skejcików, aby wybrać się na deskę do Wietnamu. Dlatego tym bardziej warty naszej uwagi. Nagrywki klasa, spoty miazga oraz tricki od Pawła Madalińskiego, Macieka Szwejdy i localsów. Piękna pocztówka.
5) "Kwiecień" - Karol Pietrzak
Karolek to bardzo miły gościu, który ze swoimi early grabami zwraca na siebie uwagę. Ostatnio zebrał trochę młodszych skejcików z Łodzi i tak powstał ten luźny montaż. Eudezt młode wilki, proszę bardzo.
Panie Marku wiosna, nie ma co przeczyć. Gęsi przelatują kluczami na polskim niebie, Marusie z warkoczami wychodzą po wykładzie na Uniwersytecie Medycznym, a skejci już na krótko śmigają na Placu Dąbrowskiego. Jeszcze chwilę temu jak przebiśniegi zimą schowani byliśmy pod skorupą ziemi, niby nie ma nas, znikamy ze świadomości przechodnia czekającego na tramwaj, co z oczu to z serca. Osaczeni zimą wszyscy składamy patyczek do patyczka, sklejkę do sklejki by zbudować sobie jakieś bezpieczne gniazdko w podziemiach dworca Fabrycznego. Czasami jakiś pojedynczy ptak wyfrunie obdarzając przechodnia nadzieją, że to już. Podnieś wzrok jak idziesz ulicą. Marmurowy plac jest dzisiaj pełen skejcików, którzy utrzymali światło nadziei, że jeszcze wzejdzie słońce. Może jesteśmy marzycielami, gdzieś tam w głowie kalifornijskie klimaty, ale stoimy na twardych kółkach. Myślimy o klockach Lego, ale już dziś budujemy z Cobi, z tego co mamy. Każdy po swojemu, ale w jednej wspólnocie, bo wyfrunęliśmy z jednego gniazda. Jest środek dnia, jakaś odmiana, zazwyczaj bywam na Placu Dąbrowskiego nocą, gdy ludzi nie trzyma już poranna kawa, czyste ciuchy, przylizana fryzura, tylko wracają sflaczali do domu. W dzień każdy zasuwa jak w zegarku. Ludzie tupanie, samochody sapanie, tramwaje drzwiami trzaskanie, samochody ruszanie, skejci grindowanie, małolatki klikanie, dziadek jaranie. Siedzę na ławeczce oniemiały ile rzeczy dzieje się na świecie. Zasłuchałem się w muzyce miasta, te dziesięć minut dałem w zastaw. Jedno słowo złożyło się z tych wszystkich dźwięków - WIOSNA.
Piechu - boardslide - PD.
Wreszcie dotarło to do mnie, koniec czekania. Dostałem tę świadomość od miasta, trzeba się odwdzięczyć. Kilka mniej lub bardziej karkołomnych sztuczek cyrkowo-trickowych dla ludzi stojących w korku na światłach. Sypnąć trochę nadziei, że z promieniami słońca zrzucą z siebie te ciężkie kurtki, a razem z nimi wszystkie problemy co siedzą na plecach. Ej widzę pierwszy zimny łokieć w tym roku, gdy kolejny raz próbuję zrobić kickflipa przez stojak. Po heelflipie innego skejcika wchodzi wreszcie mój flipek, który jest jednym z wielu dźwięków jakie gra dzisiaj orkiestra skejcików na PD. W tym mieście jest i miejsce dla nas, bo babci na spacerze z wnuczką nie przeszkadzamy. Delikatne zaniepokojenie rysuje się na jej twarzy gdy skejcik zalicza wywrotkę. - Spokojnie psze pani, nic mu się nie stało. - Wiem, nic mu nie jest, bo ma czapkę. Zabieramy jedną deskorolkę - dorzuciła wyciągając jedną z leżących przy nas desek. Postawiła na niej wnuczkę i do przodu i do tyłu. Wnuczka jednak zaraz do góry i do domu. Może następnym razem się przekona do deski. Czas będzie leciał, dzieciak dorośnie, może także do deskorolki. My skejci zawsze będziemy na Placu Dąbrowskiego, jak nie moje pokolenie, bo pójdzie w kamasze, żeby zatrzymać to coś, co rozkminiliśmy z ziomkami kiedyś siedząc na ławeczce w polu kukurydzy, to następne pokolenie skejcików przejmie PD. Nie martwię się o to. Grupa trzech babeczek też się nie przejmuje policyjnym radiowozem stojącym na ich drodze do wysepki tramwajowej. Przechodzą przed maską, a z głośnika leci: Tu nie ma przejścia dla pieszych, ich nawet to nie rusza, synku nie ucz ojca dzieci robić i już są na przystanku. Unoszący się nad placem wesoły rozgardiasz muszę opuszczać w środku zabawy, gdy inni próbują ujarzmić fale fontanny. Kończąc dzień ląduję na spocie, do którego całe życie się przymierzam. Zajadając zimny makaron z resztkami jajecznicy widzę płynące tramwaje z pojedynczymi pasażerami w rytm O.S.T.R - Tabasko, na dzisiaj wystarczy. Dobranoc.
Cieszy fakt, że zasłużona polska ekipa, jaką bez wątpienia jest Youth (dawniej Roadkill) utrzymuje się od 2011 roku na polskim skate rynku. Jest to grupa dobrych kumpli, którzy włożyli wszystko co najlepsze w Youth Skateboards. Szacunek dla nich, ponieważ każda seria desek jest oryginalna, tripy, tricki oraz realizowane przez nich filmy podnoszą poziom naszej rodzimej skate sceny. To wszystko sprawia, że mają pełne prawo wyróżniać swoich riderów deskami z ich nazwiskiem, a przecież to marzenie każdego skejcika. Do tej pory swoimi promodelami z ekipy Jutiego pochwalić się mogli: Andrzej Kwiatek, Aram Socha, Mateusz Kowalski, a teraz Marcin Myszka. Śmieszy mnie to, ale w pozytywnym sensie mam uśmiech na twarzy ponieważ pamiętam jak sam zaczynałem jeździć i wyrocznią dla mnie był skatemag z prawdziwego zdarzenia - Infomagazine oraz ich kanał na Youtube, gdzie mieli słynną serie filmików ,,5 na 5". Właśnie w tej serii udział wziął Marcin Myszka. Wtedy gdy go oglądałem jarałem się w opór, że taki małolacik tak dobrze śmiga i dawało mi to dużą dawkę zajawy. Nawet teraz jak oglądam to po latach to wszystkie zdania pamiętam.
Ale ten czas leci...a dzisiaj już Pan Myszka jest Pro. Oby więcej takich wydarzeń w naszym Poldonie.
Dzieciak walcz o marzenia, bo się spełniają.
Nowy film Youth podobno w 2020 roku, tutaj macie link do recenzji ich poprzedniego filmu: Youth video. A tutaj link do najnowszej serii produktów od chłopaków: Youthskateboards.
Trzy lata czekałem na ten dzień, w którym Michał Juraś dostanie kolejną szansę dołączenia do zagranicznej ekipy, dzięki której będzie promował naszą polską skate scenę.
Oczywiście ludzie obecnie wspierający Jurasia tj. Carhartt oraz polska Nike SB jak najbardziej są świadomi wysokich skilli Jurnego, co widać i słychać. Przykładem niech będą ze strony Nike świetne skate produkcje Kuby Kaczmarczyka - "Grey Area" oraz "Neverwhere", w które zaangażowany jest Juraś. Z chłopakami z europejskiego oddziału Nike wylądował w USA prosto przed kamerą Ś.P. P-Ston'a. Działo się i dzieje się w trwającym dalej skate tripie życia skejcika ze stolicy. Przypomnijmy, że niezły BUM wywołał news z 2016 roku, w którym Michał oświadczył na swoim profilu na Instagramie, że rozstaje się ze swoim dotychczasowym sponsorem desek - Polar Skate Co. Jak wiemy z twórcą Polar - Pontusem Alv znał się już od dawna, jeszcze za czasów kręcenia "In search of the miraculous". Potem stał się mocnym i charakterystycznym elementem tworzonego brandu, którym zachwyciła się nawet Ameryka, z resztą uzyskał w Polar status Pro oraz przydomek Rocky, co było powodem do dumy dla nas, polskich skejcików. Wszystko pięknie, ale niestety skończyło się to w czerwcu 2016 roku. Trzy lata temu, na gorąco komentowałem tego newsa bawiąc się w typowanie do jakiej ekipy dołączy Michał Juraś. Zobacz czy trafiłem:
National Skateboard Co. (TNSC) to brytyjski skate brand powstały w 2012 roku, jak chłopaki jeżdżą? Obczaj ich SV z 2016:
Jak nasz rodak odnajdzie się w teamie, czas pokaże. Cieszy fakt, że Juraś zrobił ruchy i życzę mu, aby po prostu był sobą na desce, bo ma niepodrabialny styl, który go wyróżnia na tle polskiej sceny, jak i światowej. A my skejciki czekamy kiedy blaty National Skateboard pojawią sie w Street Hype Store i oczywiście kiedy promodel Jurasia trafi na pułki. Chcesz być na bieżąco, zalajkuj naszego Fb albo Instagrama.
W czasie gdy każdego dnia za pomocą palca przeglądamy setki kolorowych obrazków związanych z deskorolką, zdarza się nam czasami zaśmiecić naszą głowę pierdołami. Dzisiaj chciałem wam podrzucić skate video (SV), na które warto poświęcić te 30 minut, a potem pójść na deskę. Krzysztof Godek to jeden z czołowych polskich skate-kamerzystów, odpowiedzialnych w poprzednich latach za takie produkcje jak "W szoku max" czy "Problem". Od premiery drugiego SV tj. 2012 roku Godkowi tak życie się potoczyło, że przez okres tych 6 lat zwiedził on trochę świata z kamerą w ręku i powstał nowy film pt. "Lunch", który swoją premierę miał pod koniec tamtego roku. Teraz kilka słów o samym filmie. Wcześniejsze produkcje Godka zrealizowane były w formacie SD, w przypadku najnowszej SV-ki autor przeskoczył na HD używając lustrzanek Canona 600d i 80d. Co mi osobiście nie przeszkadzało, chociaż nadal jestem wielkim fanem VX-owych klimatów. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ Krzysiek Godek wie co robi, a lata spędzone z kamerą na ulicy procentują. Świetne nagrywki cieszą oko i nadają dodatkowego smaku trickom skejcików. Również cieszy mnie fakt, że autor zdjęć nie poszedł w kierunku nagrywania tricków z dystansu i bawienia się zoomem, bo ostatnio w deskorolkowych montażach jest tego za dużo. Klasycznie, dynamicznie nagrane tricki, tak jak Pan Bóg przykazał. Duże 5. Tak jak wspomniałem Krzysiek Godek pokręcić się z kamerą trochę po świecie, przez jakiś czas mieszkał w Oslo, co pozwoliło mu utrwalić tamtejszą ekipę. Owocem tamtego czasu jest part chłopaków z Oslo, którzy nie oszczędzali się na streecie. Z tych bardziej znanych wspomnę o braciach Stene, wpadł również Karsten Kleppan czy Magnus Bordewick. Konkretny part, fajnie zobaczyć norweską skate scenę uchwyconą okiem Polaka. Dalej mamy mnóstwo warszawskich skejtów, z których mi osobiście najmilej było zobaczyć: Piotra Kiełba, Karolka, Łukasza Jagodzińskiego czy Gołego, ponieważ dawno nie widziałem ich w akcji. Nie powiem Spinacz równie fajnie skleił trójkę z pomnika Kopernika, a tricki dorzucone przez Andrzeja Pełczyńskiego i Kubę Hajzlera przypomniały mi mój ulubiony edit Godka - "POZNIGHT". Jedyna rzeczą w "Lunchu", od której nie poczułem zajawki była muzyka, ale dlatego, że to po prostu nie mój klimat. Szanuję jednak to, że autor konsekwentnie trzymał się wybranej estetyki muzycznej. Trzeba mieć swoje zdanie. Zdecydowanie, i to chce podkreślić moją ulubioną częścią filmu jest zapowiadana przez komunistyczny dziennik telewizyjny z roku '84 początek filmu, w którym cała warszawska śmietanka skejcików śmiga na zbudowanych przez siebie murkach przy pomniku Kościuszkowców. Diy, słoneczko, deskorolka- bajka. Na koniec mamy materiał zebrany przez Godka podczas trzymiesięcznego wyjazdu 25 letnim kamperem Mercedesa po Europie wraz z Krzysztofem Poskrobko oraz Luką Pinto, których tricki także znalazły się w filmie. Luka bardzo miło mnie zaskoczył, a Poskrobko wiadomo, klasa sama w sobie. Czas na podsumowanie, w którym chce powiedzieć, że film Krzysztofa Godka pt. "Lunch" to kolejne znakomite polskie skate video, które różni się od poprzednich projektów autora, ale wychodzi mu to na dobre. Takich filmów potrzebuje polska scena deskorolkowa. "Lunch" jest świetny, pyszny, lekkostrawny i idealny przed wyjściem na deskę. Smacznego.
Co potrzeba, aby zorganizować zawody, przepełnione zajawą? Trzeba ściągnąć PRO-sów z Ameryczki żeby wyjaśnili park trzaskając banger za bangerem. Trzeba zgromadzić wartościowe nagrody od sponsorów, tak żeby za pierwsze miejsce był pokaźny czek i mercedes. Skatepark nie może być byle jaki, powinien być odpicowany, przeszkody tak rozplanowane, aby pokazać pełną gamę umiejętności naszych skejt-skoczków. Taaa, właśnie w sobotę doświadczyłem, że to wszystko co przeczytałeś powyżej jest tylko dodatkiem, elementem, który czasami przesłania to co najważniejsze. Przyznam się, że sam zawsze widziałem te dodatki, które przysłaniały mi idee jakie niesie skateboarding. Były one płotkami na których końcu była meta, jak ich nie przeskoczę, nie zapewnie tych dodatków - contest nie wypali, straci sens. Gówno prawda powiedzieli moi kumple i wystartowali, gdy ja jeszcze czekałem na dźwięk gwizdka. Ruszyli nie przeskakując jak wszyscy, tylko po swojemu - taranując płotek za płotkiem wpatrzeni w linie mety. Przed linią końcową zatrzymali się i patrząc w moją stronę krzyknęli: dawaj Piotrek nie zamulaj. Razem przekroczyliśmy linię mety, dzięki pany, że zaczekaliście.
Tak tak, w sobotę, 23 marca grupa moich ziomków z High Life zorganizowała na swoim lokalnym parku w Głownie ,,Zawody na czymkolwiek". Event ten przełamał te wszystkie stereotypy, które wypisałem na początku tego posta. Nazwa całej akcji nie jest przypadkowa, bo zaproszeni byli wszyscy zajawkowicze, bez względu na czym śmigają, a także ze względu na skatepark, który istnieje od 2006 roku. Po tak długim czasie użytkowania, braku konserwacji drewnianych przeszkód ze strony miasta, nie muszę wam mówić, że park jest w bardzo słabym stanie, więc ,,zawody na czymkolwiek" jak najbardziej pasują. Te wszystkie wydawałoby się przeciwności nie powstrzymały zgromadzonych, żeby dobrze się bawić. Event podzielony był na dwie kategorie: rowery/BMX oraz deskorolkę, gdzie każdy miał po dwa przejazdy po półtorej minuty. Słoneczko, znajome mordki, to wszystko przekładało się na podejście do zawodów. Każdy chciał pokazać co potrafi, ale przede wszystkim dobrze się bawić. I to było czuć, atmosfera zajawy, wzajemnego nakręcania się towarzyszyła wszystkim zebranym. Nie ważne czy jeździsz na desce czy BMX-ie i tak jesteś częścią jednej bandy.
Dzięki wsparciu localnego wyjadacza Damiana Pela ziomki, którzy stanęli na przysłowiowym pudle otrzymali nagrody rzeczowe od BMXLIFE.PL. Duże 5 dla Pela. Poczęstujcie się końcowymi wynikami oraz podziękowania od High Life: Po rozdaniu nagród każdy został poczęstowany kiełbasą z grilla, elegancko rozdmuchanego przez szeryfa grilla - pozdro Kuba. Aż po sam zmrok wlatywały jeszcze jakieś spontaniczne tricki, delikatne procenty i Lady Pank na głośniki. Cały ten event nie powstałby bez Patryka Szczerby, który wszystkich zmobilizował, aby dorzucili swoje pięć groszy do ogarnięcia tego całego eventu.
Wielkie dzięki dla tego Pana, bez niego nie byłoby tego wspaniałego dnia. Foto: umbciokkk
Patryczek od jakiegoś czasu wziął na swoje barki odpowiedzialność rozmów z władzami miasta Głowna na temat renowacji skateparku. Przez lata localsi prowadzili negocjacje z burmistrzem, niestety bezskutecznie. Obecnie już drugi rok chłopaki walczą, aby pomysł nowego skateparku został zrealizowany w ramach Budżetu Obywatelskiego. Na dzień dzisiejszy zgłoszony projekt utknął w procesie weryfikacji do budżetu. Wiem, że poszło ze strony chłopaków odwołanie w sprawie niesłusznie zarzucanego prze urząd przekroczenia terminu zgłoszenia projektu. Sprawa jest w toku, czekamy. Na dzień dzisiejszy z tego co rozmawiałem z localsami, bez względu na decyzję burmistrza, tematu skateparku nie odpuszczą i już pojawiło się wiele nowych pomysłów, o których na razie nie będziemy mówić głośno. Jedno jest pewne, w ekipie High Life Głowno jest siła, którą udowodnili organizując ,,Zawody na czymkolwiek", dzięki za cenną lekcje Panowie czym jest prawdziwa deskorolka. Dzięki wszystkim, którzy ogarnęli zawody, Kacperek zdrówka, dzięki tym którzy wpadli, do następnego.
Jak tam Panie Marku mamy już tę wiosnę ach to ty czy jeszcze zima? Trochę deszczu zamienia śnieg w błoto, które niemiłosiernie przykleja się do butów i zostaje na gripie. Zamiast wycieraczki przed drzwiami położę stary blat, bo wszystko wchłania, jak gąbka. Jeśli jesteś w Łodzi wiosną i nie chcesz chować się po parkingach na dworcu Fabrycznym , a poczuć już trochę słońca to najszybciej schnącym spotem w ŁDZ jest Plac Dąbrowskiego. Pamiętam jak ciepłymi letnimi nocami śmigaliśmy na PD i przeleciał jakiś deszczyk przez plac, to chowaliśmy się między kolumny Teatru Wielkiego i tam kończyliśmy game of skate, chwila po odpadach i cały plac parował i wszystko wysychało, no może pozostawiając delikatny poślizg na marmurowej powierzchni dla Leo Vallsa. Mnie spotkała warstwa wody i resztki śniegu na PD, lecz słoneczko strzelało z dworca Fabrycznego powoli wszystko wysuszając. Niektórzy mówią, że najgorszy jest wiatr, coś w tym jest, więc zgodzę się z Górskim, ale dla mnie odkąd pamiętam utrapieniem zawsze była stojąca woda, zero przyczepności. Nasi ,,starsi braci w wierze" - surferzy, wyśmiali by mnie, ale tego dnia misją była właśnie ,,kałużowa fotografia", więc tym razem nie miałem wyboru.
Powerslidy, grindy, to wszystko wydaje dźwięki, które przewyższają wszystkie pioseneczki na słuchawkach. Zadaszony korytarz teatru składa się z dużych marmurowych płyt, których fugi rozjeżdżane kółkami wybijają charakterystyczny dźwięk, który lecący w eter zderza się z sufitem wzmacniając hałas. Będąc tam nie był bym sobą nie przelatując deską przez korytarz. Zwrot przez lewe skrzydło i jazda, gdzieś przez boczną szybkę kabiny Spitfire'a zobaczyłem, że mam na ogonie znajomego Messerschitta. Zdążyłem jednak się wywinąć, zostawiając to trafienie na inny dzień. Jeszcze ten krzyżyk będzie zdobił bok kokpitu.
Reszta PD już dla mnie, pojedyncze kałuże zdobią flat zapewniając rozjechanie się na placka gdy nie złapiesz pewnie tricku. Mówisz masz, boneless z trójki wcięty.
Z drugiej strony powerslidem pięknie wchodzę bokiem, aż mi się matura przypomniała. Wtedy był bum na Magente, no-comply, slappy grindy, ktoś z Was jeszcze tańczy tak na desce? Tego typu tricki, crusing przypomina mi, że na deskorolce możesz robić co chcesz, nic Cię nie ogranicza. Twoja piłka - ich zasady, twoja deska - twoje zasady - no rules. Jakiś czas temu nocą na PD spotkałem z ziomkiem ekipę Bikiniarzy, którzy mają swój pomysł na deskorolkę ukształtowany przez nasze fabryczne miasto, w którym na co dzień żyją. Fs shove-ity, tailslidy na krótkiej ławce, powerslide shove-it out Florka na pełnym speedzie pozostał mi w pamięci najbardziej. Mając ten obraz w głowie też nie żałuje kółek i latam bokiem. Wielkie dzięki ziomkowi, który przyciął krzaki na murku pod górę, czyżby Jarek wrócił na plac? Ale o tym innym razem. Noseslide pod górę leniwie odjechany nie pasuje wielu ludziom siedzącym na przystanku i nie, że brak stylu, ale po co hałasujesz, po co niszczysz mienie publiczne, na wokandę z nim, więc skazany ich wzrokiem jadę do sądu, wallie od podważonej płyty chodnikowej to ostatnie słowo skazańca, teraz już nie ma odwrotu - jednokierunkowa ulica. Kickflip na drogę, krzyżyk na drogę, Mercedes na warszawskich blachach kończy sekwę, dzięki Bogu nie życie.
Bóg nie chce śmierci grzesznik, lecz aby się nawrócił i żył.
- Przepraszam wie Pan gdzie tu jest ksero? Kurde, przecież gdzieś tutaj było ksero, błądzę wzrokiem po szyldach, nie wiem, ktoś pamięta gdzie jest to ksero obok PD? Facet poszedł dalej nie uzyskując pomocy, co mu po moim ,,miłego dnia". Ja z bratem odhaczyliśmy ,,kałużową fotografię" idziemy dalej z misją w Eudezet. Crusing autem przez miasto, w brudnej szybie przewijają się nowe szklane budynki wyrastające w Mordorze starych kamienic. Znaleziony nowy spot, zostawiamy na potem, jeszcze wrócimy z rub brickiem. Czas nagli, następny przystanek Piotrkowska, murki na Tuwima, noseslide na chillu i przypał. Spisywanie..123...imię ojca, imię matki...czas stracony. Kucharz z Baru Anna wreszcie ma jakiś inny obrazek do oglądania podczas jarania, a nie tylko ,,ładni, smutni ludzie", bo dorwali skejcika mundurowi, babka po drugiej stronie ulicy wymachuje palcem, ciekawe na kogo? Dobra poszli i tak nagraliśmy co chcieliśmy. Potem przegrana walka na ścianie prowadzi do lądowania na grzańcu w Bistro, gdzie siedząc przez okno zmęczonym wzrokiem spoglądam na spocik, na którym Krzysiek Poskrobko zrobił bs heelflipa na Filharmonia LLUF SONG. Wiosna w Eudezecie, w głowie już lato. Następnego dnia spadła tona śniegu.